czwartek, 26 czerwca 2014

Poczuć smak szaleństwa !

W kolejnym dniu naszego pobytu na wyspie zdecydowaliśmy się odwiedzić hotel, w którym pierwotnie mieliśmy być zakwaterowani. 
Historia jest taka, że wykupiliśmy wczasy w hotelu Caretta Sea View – małym, przytulnym, nad samym morzem. Zarezerwowaliśmy apartament z dwoma pokojami i przesuwnymi drzwiami pomiędzy nimi. Po kilku czy kilkunastu tygodniach otrzymaliśmy wiadomość, że nadzór budowlany nie zgodził się na wstawienie drzwi do naszego apartamentu. Było to dla nas niezłe zaskoczenie, bo myśleliśmy, że skoro proponują taki apartament to go po prostu mają. Okazało się, że mieli. Ale dopiero w formie pomysłu.
Cóż było począć. Biuro Podróży Bonzai w Katowicach (nota bene bardzo kompetentne i sprawdzone – kupujemy u nich różne wycieczki i wczasy już od kilku lat - ich oferty znajdziesz TUTAJ - polecamy!), w którym wykupiliśmy pobyt na Zakynthos, włożyło wiele wysiłku, aby sprawdzić, jakie mamy możliwości. Jak się okazało, nie ma opcji wynajmu osobnych pokoi dla nas i przyjaciółki, bo hotel jest już niemal w całości zarezerwowany. Zaproponowano nam bezkosztową zamianę na droższy i atrakcyjniejszy hotel Caretta Beach (mogliśmy też bez żadnych kosztów zrezygnować z wczasów, z uwagi na powyższe). 
Jednak to, co dla innych atrakcyjne, czyli baseny, park wodny, fun park i wiele innych udogodnień, dla nas nie stanowi większej przynęty (nie korzystamy z basenów, tylko ze słonej wody morskiej). 
W dodatku proponowany nam hotel w porównaniu z tym pierwotnie przez nas wybranym to olbrzym. 
Tak dla zobrazowania tego, o czym piszę: 
Caretta Sea View to JEDEN dwupiętrowy budynek, 31 pokoi, JEDEN basenik i JEDEN bar przy basenie z przekąskami.
Caretta Beach to DZIEWIĘĆ budynków,  239 pokoi, PIĘĆ basenów ze słodką wodą, jacuzzi , park wodny (SZEŚĆ zjeżdżalni, sztuczna fala, leniwa rzeka), sala fitness, miniboisko do piłki nożnej, gry elektroniczne, centrum SPA, fun park,  wieczory tematyczne, animacje, non-stop głośne letnie hity z głośników, bilard, tenis stołowy, TRZY bary- 1 w lobby, 2 przy basenach, minimarket, pralnia. Uff, dużo tego.
Przyznacie, że różnica między hotelami jest zasadnicza. 
Jadąc z dzieckiem chcieliśmy się zaszyć w małym, cichym hoteliku, a w razie, gdyby naszła nas ochota na odrobinę szaleństwa, zawsze mogliśmy skorzystać (nieodpłatnie) z infrastruktury Caretta Beach.
Jednak nie mieliśmy za bardzo wyboru, bo interesujące nas inne hotele już były obłożone, a rezygnować nie chcieliśmy. 
Skusiło nas dodatkowo, że proponowany nam apartament w hotelu-olbrzymie miał aneks kuchenny z kuchenką (której -jak się później okazało - nie było). Myślałam, że czasem ugotuję coś zdrowego mojej córce. Lodówka i czajnik elektryczny w aneksie to też dobra rzecz, więc w efekcie powiedzieliśmy OK. Jedziemy do hotelu, będącego jedną wielką rozrywką. Raz kozie śmierć.

Ale wracając do Caretta Sea View – trzeciego, nadal pochmurnego dnia naszych wakacji poszliśmy sobie tam odpocząć od głośnej muzyki i całego tego szaleństwa na terenie naszego hotelu, tym bardziej, że Sea View jest koło plaży, o którą też można zahaczyć. Był to dobry pomysł. Cisza, spokój, śliczna i przesympatyczna Greczynka obsługująca turystów w barze, leżaki, stoliczki częściowo w cieniu, plaża i morze w tle… Po prostu sielsko, anielsko...
Malutka pokolorowała książeczkę przy jednym ze stolików.. My skosztowaliśmy niezłych drinków serwowanych przez wspomnianą miłą i zawsze uśmiechniętą dziewczynę, opiliśmy się gorąca czekoladą (tak, dla wyrównania temperatury – na dworze gorąco, to i gorący napój – tak przecież robią Egipcjanie i żyją podczas tych swoich upałów), złapaliśmy WI-FI (tu można było je złapać łatwiej, niż w naszej "Karecie"), porozmawialiśmy, o dziwo słysząc się nawzajem (!), pooglądaliśmy latające nad nami samoloty i generalnie był git! 
Wracaliśmy jeszcze do tego hotelu, kiedy potrzebowaliśmy wyciszenia i za każdym razem czas podobnie nam płynął, tylko zajęcia córki się zmieniały: w zależności od potrzeb: biegała wokół basenu, uciekała na ulicę, biegała po dziedzińcu hotelu czy też bawiła się z dzieciaczkami z Polski, a czasem nawet ich rodzicami! Z hotelu przechodziliśmy czasem na opisywaną już wcześniej niezbyt atrakcyjną plażę, gdzie zbieraliśmy muszelki, których było całe mnóstwo i słuchaliśmy szumu fal. Właściwie to z każdym kolejnym podejściem plaża wydawała się coraz ładniejsza, nawet pomimo dziwnych chyba-glonów, wyrzucanych na brzeg...

Teren hotelu Caretta Sea View:

















A tutaj na plaży koło hotelu:











I droga z plaży do naszego hotelu:


















Wróćmy jednak do trzeciego dnia wakacji na Zakynthos. Przedpołudnie spędziliśmy spokojnie, powiedziałabym leniwie i sennie, jednak tak nie powiem, bo trzeba było biegać za córunią zasuwającą co chwila po obrzeżach basenu, tudzież opuszczającą teren hotelu i kierującą się w stronę - nieruchliwej, ale jednak – ulicy.
Na tyle nas to wyciszyło:) że stwierdziliśmy, iż mamy ochotę na odrobinę szaleństwa, więc po obiedzie zrobimy sobie spacer do najbardziej odlotowego miejsca na wyspie, zwanym Miastem Szatana. Mowa o Laganas.
Droga do tego miasta zabrała nam może jakieś 40 minut. Szliśmy w okrutnym skwarze, bo wreszcie od czasu naszego przylotu na wyspę wyszło słońce. I zaczęło grzać. Od razu z grubej rury! Droga była prościuteńka i wiodła wzdłuż ulicy. A widoki po drodze mieliśmy wiejsko-górskie. 








Gdy pot zlał nas już od stóp do głów, ujrzeliśmy ulicę wzdłuż której poustawiane były sklepiki, tawerny, puby, hoteliki, apartamenty i inne takie. Moje pierwsze wrażenie było: krzyżówka Chinatown z  jakąś małą turystyczną egipską miejscowością. 
 









 
Generalne wrażenia: brak ładu architektonicznego, spora ilość kiczu i knajpianych „łowców głów”. Jeden taki od głów i nas złowił. Ani się spostrzegliśmy, a już siedzieliśmy przy stoliku jednej z knajp, sącząc sok ze świeżych pomarańczy i przyzwoite greckie piwo Mythos. Na szczęście w knajpie było darmowe WI-FI i to gratisowe WI-FI nie było fikcją, tak jak w wielu innych miejscach na Zakynthos. Pogadaliśmy więc z trzęsącą się z zimna rodziną przebywającą właśnie nad Bałtykiem.

Cóż można robić w tym mieście zła? Można pić, lulki palić (te lulki to ponoć różne można tam jarać…), tańczyć i śpiewać, jeździć na quadzie, zasuwać na skuterze, także w stanie wskazującym (nie polecamy!), oglądać meczyk w knajpianym odbiorniku TV. Można też wpaść w szał zakupów, bo sklepów tu bez liku. Z wszystkich szalonych rzeczy, które oferowało Laganas wybraliśmy tę ostatnią i zrobiliśmy małe tekstylne zakupy. A co! Jak szaleć to szaleć!

W każdym razie osobiście, gdybym mieszkała w Laganas, robiłabym jedno – uciekała na plażę! Tyle, że może się to wiązać z małym problemem, bo a nuż trafimy na taką, którą żółwie wybrały, by się lęgnąć, w wyniku czego po zmroku nam ją zamkną... Ale za to w ciągu dnia można sobie spędzać tam czas, pamiętając jednak, że w miejscach, gdzie żółwiki występują najgęściej może pojawić się zakaz kąpieli w morzu lub/i zakaz uprawiania sportów wodnych.

W Laganas uznaliśmy, że upał i głośne miasto z dużą liczbą turystów to niezbyt udane połączenie jak dla nas. Po szaleństwie (czytaj: dokonaniu zakupów) poczuliśmy się zmęczeni i postanowiliśmy odbyć spacer powrotny do naszego o wiele bardziej przyjemnego Kalamaki, by opracować plan prawdziwego zwiedzania wyspy.

A tutaj kilka fotek z drogi powrotnej:

  

 


 

  

 


  


  



  

 

Prawdziwe zwiedzanie wyspy zaś miało się zacząć za dwa dni – rejsem statkiem pirackim wokół Zakynthos.
Kolejny więc dzionek spędziliśmy jeszcze odpoczywając bardziej lub mniej czynnie na terenie hotelu Caretta Sea View i na plaży Crystal, budując zamki z piasku, pływając w krystalicznie czystej wodzie (jak na Crystal przystało), spacerując brzegiem morza czy zbierając urocze muszelki. I to był już ostatni dzień z serii leniwych.

Zdradzę jeszcze, że czekający nas rejs wokół wyspy pozwoli nam wreszcie zrozumieć, dlaczego tę wyspę nazywa się rajską! Ale o tym w kolejnym wpisie.

A na koniec kilka fotek z tych ostatnich leniwych dni: