środa, 2 lipca 2014

Zakynthos, jakiej nie znamy, czyli rejsu wokół wyspy część I

Dzień, w którym mieliśmy popłynąć w rejs dookoła wyspy Zakynthos, rozpoczął się wcześniejszą pobudką, niż zazwyczaj (oj, ciężko było...), następnie szybko zjedliśmy śniadanie, by o 8.45 autobus mógł nas zabrać spod hotelu, celem dowiezienia do stolicy wyspy (też Zakynthos).
Po zebraniu ludzi z pobliskich hoteli i krótkiej podróży do stolicy, zobaczyliśmy wreszcie port, gdzie czekał dość pokaźnych rozmiarów statek piracki, którym mieliśmy popłynąć we wspomniany rejs. Nasz autobus był chyba ostatnim dowożącym turystów na tę wyprawę. W efekcie czekaliśmy w dłuuugiej kolejce, by dostać się na statek. 

 

Każdego wchodzącego na niego uczestnika wycieczki witał dość groźnie wyglądający Grek w stroju pirackim, na widok którego córeczka zaczęła powtarzać, jakby przekonując samą siebie: Ten pan jest milusi, ten pan jest milusi... Te powtarzane jak mantra słowa nie pomogły małej wyzbyć się lęku przed panem Niby-Piratem, w efekcie czego każdorazowo na jego widok wskakiwała mi na ręce, wołając: Mama, trzymaj mnie!
Na pokładzie rozsiedliśmy się na kanapie przy stoliku, przy którym siedziały interesujące panie w późno-średnim wieku sprawiające wrażenie dość mrocznych postaci i wzbudzające we mnie lekki niepokój. Poważne twarze, teatralny makijaż, bardzo krótkie spodenki, stylowe kozaczki na nogach i tatuaże, z których jeden trafnie podsumowywał aurę roztaczaną przez te panie. Był to napis na piersi jednej z nich: darkness...   
Rozmawiały w  dziwnym języku, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Pomyślałam, że chyba niezbyt trafnie dobraliśmy towarzyszy podróży, ale wtedy stało się coś dziwnego. Puszczono muzykę i panie ruszyły momentalnie w tany, udając się jednocześnie na wyższy pokład statku. Przyznam, że trochę mi ulżyło...
Statek ruszył wschodnim wybrzeżem "w górę", czyli na północ. "Pan milusi" wciągnął piracką flagę na maszt, po czym mogliśmy się skupić na podziwianiu wyspy z perspektywy morza, a przewodnicy w językach: greckim, angielskim, polskim i rosyjskim opowiadali o miejscach, które mijaliśmy.
Byłam bardzo ciekawa wyspy, szczególnie, że dużo słyszałam o jej pięknie, a nie mieliśmy dotąd za bardzo okazji, aby zobaczyć to całe bogactwo przyrodnicze Zakynthos. Muszę więc przyznać, że wiele spodziewałam się po tym rejsie. I na szczęście nie rozczarował mnie. Ale o tym będzie w kolejnym wpisie.
A póki co - płynąc zobaczyliśmy wyspę jakby po raz pierwszy. Soczysta zieleń, niebiański błękit wody, urocze kurorty Tsilivi, Alikanas, Alykes... a to dopiero początek rejsu. Miejscami krajobraz przypominał nam Toskanię, którą zwiedzaliśmy kilka lat temu.


Stolica widziana ze statku:





A tutaj - wciągnięcie flagi na maszt:




No i podziwiamy krajobrazy:





Ktoś wie co to jest? Kefalonia czy może Peloponez? Chyba przespałam informację przekazywaną przez przewodniczkę...










Ciesząc oczy i sącząc kawę zakupioną na statku doczekaliśmy pierwszego postoju. 
Miał miejsce przy plaży Xigia, gdzie woda wymieszana jest podobno z siarką wydostającą się z pobliskiej jaskini. 
Tam po raz pierwszy mieliśmy okazję wziąć kąpiel. Ale była to jedyna kąpiel mająca wybitne (jak starano się nas przekonać) właściwości lecznicze. Do kąpieli zachęcano każdego, kto chce zadbać o swoją skórę, ale także tych, których dotknęły choroby reumatologiczne czy ortopedyczne oraz bóle wszelakie. Tak zareklamowano nam wody siarkowe, że taplać się poszli nawet ci, którzy nie potrafią pływać, bo - jak się okazało - na statku można było wypożyczyć kamizelki ratunkowe. Tak bardzo ludziska napalili się na to naturalne SPA, że nawet jeśli nie umieli pływać - włożyli kamizelki i wskoczyli do wody!
Plaża Xigia jest malownicza. Otaczają ją strome klify, a pokryta drobnymi kamykami (niezły masaż stóp można sobie zafundować). Podobno w miejscu tym pachnie siarką, ale chyba byłam zbyt podekscytowana pływaniem w wodzie, która leczy, żeby coś poczuć.

Tłumy schodzące ze statku:
 

Na szczęście morze jest duże, a zatem można trochę odpłynąć od towarzyszy wyprawy...

Na zdjęciu widać ludzi pływających w kamizelkach (brawo za odwagę!)


A dalsza część rejsu - już w kolejnym wpisie. 
Dotrzemy w nim wreszcie do raju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz